Czesław zwiedza
Podróże w czasie, póki co, nie są możliwe, lecz od czego wyobraźnia? Przenieśmy się na początek XX wieku i zwiedźmy Kopalnię Soli „Wieliczka” w towarzystwie Czesława Jankowskiego – krajoznawcy, poety, publicysty. Wyprawę zaczynamy na dworcu kolejowym w Krakowie.
Wokół rozedrgany rozgadany tłum podróżnych. Kraków jawi się kosmopolitycznie, gdy tak tonie w wielojęzycznym gwarze: francuski, angielski, niemiecki, czeski, rosyjski, jidysz i oczywiście polski. Czesław Jankowski o kopalni wyczytał w ogłoszeniach i na afiszach, wie zatem, że zwiedzanie sławnej saliny organizowane jest we wtorki, czwartki i soboty, zawsze po południu.
Kierunek: Wieliczka
Przedział II klasy dzielimy z dwiema Niemeczkami, jeśli wierzyć Czesławowi pięknymi jak zorza, a gruchającymi jak turkawki. Jest też Karol, szlachcic słusznej postury, obok niego zasiada równie rozłożysta małżonka Józia. Barwne towarzystwo uzupełnia kilku młodzieńców, zapewne Czechów. Wygląda, że wszyscy zmierzają do Wieliczki. Świst lokomotywy i ruszamy! Wisła, Podgórze, Płaszów, Bieżanów. Za oknami pociągu majaczą senne wzgórza porośnięte chmielem. Galicji poszczęściło się o tyle, że wielonarodowa monarchia Habsburgów nie tępiła polskości z taką zawziętością jak carat czy pruski król.
Jankowski stwierdza z niemałym wzruszeniem: „Jechałem z dalekiej ziemi! Wprawdzie polskiej, lecz pochwyconej w szpony żelazne władztwa rosyjskiego; jechałem do ziemi polskiej, aby usłyszeć pieśń polską i ogrzać serce wolnem polskim słowem”.
Bieda galicyjska w środku lata
Autonomia nie przełożyła się jednak na zamożność Galicji. Mówi się szyderczo: Golicja i Głodomeria, ale Wiedniowi to nie przeszkadza, podobnie jak rozpaczliwa emigracja mieszkańców, którzy lepszego losu szukają nawet w… Brazylii! Wieliczka na początku stulecia wygląda więc bardzo skromnie, ubogo i smętnie. Ze stacji kolejowej do centrum miasteczka jest około kilometra per pedes. Można wynająć fiakra, ale Czesław nie pała entuzjazmem do przejażdżki.
Tymczasem spacer latem około drugiej po południu to nie lada wyczyn! Z nieba leje się niemiłosierny żar, droga pozostawia wiele do życzenia. Na dodatek epoka szortów i koszulek z krótkimi rękawami ma dopiero nadejść. Turyści maszerują, wzbijając przy tym tumany kurzu. Kaszlą zajadle, dławią się i pewnie niejeden żałuje, że nie skorzystał z wozu. Nic dziwnego, że Jankowski żali się: „[…] pot spływał mi kroplami z czoła, gdy wreszcie stanąłem po 20-minutowej drodze u wrót zarządu salin, powitany przez jakiegoś starego jegomościa, który mnie do poczekalni wprowadził”.
Początek przygody
„Około godziny 3 po południu wszedł na salę delegowany urzędnik, by publiczność zaopatrzyć w bilety zjazdu i odebrać należne pieniądze. Po krótkim obrachunku naznaczono należytość w kwocie 3 k. 80 h. wraz ze zjazdem maszyną parową, wydano nam bilety i objaśniono, że kwotą tą jest wszystko pokryte, że koszulki i czapki kopalniane otrzymamy bezpłatnie i zastrzeżono, że w kopalni palić nie wolno oraz że nikomu ze służby nie należy dawać napiwków”.
Ten sam starszy mężczyzna prowadzi wycieczkę w kierunku szybu. Czesław rychło nawiązuje przyjazne porozumienie z niejakim panem Miętuskim – „lat około 50, z czarną, długą brodą, który aż z Kaukazu przybył, by, jak mi mówił, raz w życiu ową osławioną Wieliczkę zobaczyć i zanieść w sercu na daleką, obcą ziemię echo polskiej pieśni”.
Brama do podziemnego świata
Bramą do podziemi jest szyb Arcyksięcia Rudolfa (niegdyś i dziś Daniłowicza). „Wchodzimy do budynku nadszybia opłaciwszy się u wrót szybowych jakiemuś łysemu cerberowi”.
Kolejny punkt to wpis do księgi pamiątkowej oraz okazja do obejrzenia jedwabnych koszulek, pamiątek po sławnym gościach saliny, którzy osłonili się nimi przed solanką. Niestety ochronne stroje wyjęte właśnie przez dozorcę z szafy nie wyglądają nawet w połowie tak zachęcająco. Za duże, za małe, znoszone. Panie robią, co mogą, żeby jakoś w nich wyglądać.
Jazda z dreszczykiem, czyli windą do podziemi
„- Proszę państwa siadać – zabrzmiało wśród szybu – do góry pięć osób, na dół pięć osób!” Winda mieści 10 osób, jest piętrowa. Szyb Rudolfa dysponuje maszyną parową od roku 1874. „Odziedziczył” ją wtedy po Regisie. Czesław zjeżdża w głąb kopalni dzięki nowszemu urządzeniu, które zamontowano w roku 1896 – nie może wiedzieć, ale będzie to najdłużej pracująca w Wieliczce parowa maszyna wyciągowa (do roku 1961).Emocje sięgają zenitu: „Przyszła i nas kolej. Wsiedliśmy. Okrzyk „szczęść Boże” odezwał się u szybu i runęliśmy w przepaść bezdenną. Czy z niej powrócimy?…”
Zjazd do podziemi wywołuje dreszcz. Ha! Królestwo za minę Jankowskiego, gdyby przyszło mu udać się do kopalni w szlągach, jak ongiś turyści czynili. Zwiedzanie rozpoczynamy na poziomie I. Pierwszy punkt programu – kaplica św. Antoniego.
Słone czy nie? Odwieczny dylemat turystów
„Urzędnik delegowany opowiada nam o czasie powstania kaplicy, służba zaś pali bengalskie ognie i przyczynia do uwydatnienia figur świętych mglisto, fantastycznie oświetlonych”. Jak świat światem w każdej grupie znajdzie się jakiś niedowiarek. Jeden z turystów ukradkiem liże figurę świętego. Słona, jakżeby inaczej, choć przy okazji pewnie nieco okopcona od latarni i ogni bengalskich. „Smacznego smakoszu!”.
Kopalnia emocji
Po sąsiedzku znajduje się sala balowa Łętów. Turystów wita salinarna orkiestra rozmieszczona gdzieś wysoko na drewnianych galeriach. Walc Straussa musiał srodze zagrzmieć, zwielokrotniony echem. Zagraniczni goście wnet ruszyli w tany, lecz: „Dusza Słowianina, a w szczególności Polaka, wrażliwa ogromnie, nie mogła długo – długo przyjść do równowagi; rzekłbyś, ulatywała gdzieś wysoko i błądziła po przestworzach kopalni, która jest także jedną kartą naszej przeszłości…”
Czesław Jankowski to człek ciekawy świata, toteż wypytuje przewodnika o sposób przewietrzania kopalni. Potem trzeba się już skupić, iść ostrożnie „po dość śliskich, lecz wygodnych zabezpieczonych silnemi poręczami, a zawieszonych nad przepaścistemi ścianami, pozostałymi po wybraniu soli, tak zwanej solnej odbudowie”.
Kaplica Kingi jak pejzaż z obrazu mistrza
„Piaskowa skała”, a wkrótce po niej… „niebawem łuna czerwona oblała czeluść podziemną; z piersi obecnych wydarł się okrzyk; powtarzany kilkakrotnie: Ach, jak tu pięknie! I rzeczywiście! Pióro nie zdolne odmalować tej krainy czarów, tej kaplicy, której widok wywarł na wszystkich imponujące i niczem nie zatarte wrażenie”. Oto kaplica dedykowana Kindze, patronce solnych górników: „W chwilach zapału, w chwilach ekstazy, wzlotu duszy do wyżyn niebiańskich, chętnie unosimy się na skrzydłach fantazyi. W tej kaplicy snać wszystkich nas ogarnęła owa ekstaza, unosząc gdzieś wysoko”.
Patriotyczne uniesienie
Przewodnik komenderuje: „Proszę państwa naprzód!”. Tym razem pochylnią Wilhelmina. W chodniku zalega błoto – nasycone solą lepi się do butów wprost niemiłosiernie. Ciekawe, czy śliczne Niemeczki przeboleją swoje zgrabne pantofelki? Na szczęście droga poprawia się, zakręt w lewo i poziom II. Na szlaku szybik Steinhauser, a zaraz potem – Michałowice, wspaniałe jak katedra, olbrzymie. Słychać melodię „Bartoszu, Bartoszu”, później „Patrz Maryacka wieża stoi”. „Pozostaliśmy chwil kilka w imponującej tej hali, nasz pirotechnik zapalił ognie z drugiej strony, muzyka zaś waliła i huczała „Jeszcze nie zginęła”…
Atrakcje podziemnego miasta
Na zwiedzających czeka w wielickiej kopalni wiele atrakcji. Są mianowicie dwa solne obeliski dwa solne obeliski upamiętniające wizytę cesarza Franciszka i cesarzowej Karoliny w 1817 roku, most nad solną przepaścią, ślady górniczych robót, malownicze zejście komorą Saurau na poziom III. „Obrazy, kaplice, i znowu obrazy w tem podziemiu. Czyżby górnik był tak pobożnym, czy też może to tylko zwyczaj po dziadach utrzymany? Zdaje się, że jedno i drugie”.
Na podziemnym dworcu kolejowym
„Proszę państwa naprzód!”. Do Dworca hrabiego Gołuchowskiego. Przewodnik nadaje szybkie tempo, ale cała droga i tak zajmuje aż 25 minut. Tu szyny, tam chodniki i całe mnóstwo pytań. Gdzie maszyna parowa, a którędy zwozi się konie do kopalni? Ile trwa szychta? Wreszcie oczom zwiedzających ukazuje się i dworzec: budynek stacyjny, sala bufetowa otoczona kilkupiętrowymi galeriami. Są ławki, jest też stary górnik sprzedający widokówki.
Grande finale: rejs po słonym jeziorze
Mocnym akcentem podziemnej peregrynacji jest rejs promem w Grocie Rudolfa i Stefanii. Łódź gładko prześlizguje się przez korytarz łączący obie części wyrobiska. Czerwone światło pełga po solnych ścianach, zaś uszy wypełnia melodia „Boże coś Polskę”. Rozochoceni turyści znów zasypują przewodnika gradem pytań. Droga do szybu upływa więc wśród rozmaitych wyjaśnień. „Żegnajcie podziemia wielickie! Znużeni, ale oczarowani Wielickiemi cudy wracaliśmy […] do Krakowa”.
Wszystkie cytaty pochodzą z: „W podziemiach wielickich”, Kraków 1903