Wysoki i dobrze zbudowany. Rozważny i hojny. Wykształcony, oczytany, z poczuciem humoru. Ozdoba każdego towarzystwa. Ideał? Z pewnością miał wady, niemniej skupmy się przede wszystkim na zaletach i zasługach Johanna Gottfrieda Borlacha. Zapracował sobie na to jak mało kto.
Zdolny chłopak
Urodzony w roku 1687 J. G. Borlach był dzieckiem swojej epoki. Jego rodzice nie szczędzili nakładów na naukę. Po śmierci ojca matka – bywało, że i wbrew woli drugiego męża, organizowała fundusze na edukację Johanna. Słusznie czyniła, bo jej syn był nieprzeciętnie zdolny. Ciągnęło go do wielu dziedzin wiedzy, miał też wybitne zdolności plastyczne.
W roku 1707 Borlach wyjechał do Berlina i rozpoczął 6-letnie studia na tamtejszej Malerakademie. Czas spędzał nie tylko na zgłębianiu tajników rysunku i malarstwa, ale też zawieraniu ciekawych znajomości. Obracał się wśród badaczy zajmujących się m.in. przyrodą, chemią, budownictwem. Młody Borlach z zapałem wsiąkał w ów osobliwy świat ludzi, którzy z osiemnastego stulecia uczynili Wiek Rozumu. Po powrocie do rodzinnego Drezna studiował mechanikę, zaś we Freibergu górnictwo.
Mistyfikacja
W lipcu roku 1715 Johann Gottfried Borlach udał się do Merseburga, by zbadać sprawę perpetuum mobile. Skonstruowanie „wiecznie działającej maszyny” spędzało sen z powiek naukowcom od średniowiecza. Wielu współczesnych Borlachowi wierzyło, że da się takie urządzenie zbudować, zaś niejaki Orffyreus ogłosił, że właśnie to zrobił.
Sceptyczny Borlach rychło odkrył oszustwo. Rzekome perpetuum mobile napędzał młodzieniec ukryty w specjalnym schowku. Fizyka oraz dociekliwość Saksończyka zatriumfowały. Nic dziwnego, że wieść o utalentowanym Johannie dotarła do uszu Augusta II Mocnego, elektora saskiego i króla polskiego w jednej osobie.
Kierunek: Wieliczka
Do Wieliczki Borlacha ściągnął w roku 1717 ówczesny dzierżawca żup Jerzy Piotr Steinhauser. Zaoferował niebagatelne uposażenie w wysokości 3800 florenów rocznie, a wraz z nim nader trudne i odpowiedzialne zadanie – wyprowadzenie kopalni soli z kryzysu, w jakim znalazła się w wyniku wydarzeń fatalnego wieku XVII (za ten czas RP zaznała może 30 lat pokoju, nie więcej).
Naprawdę było co robić. Żupy Krakowskie rozsypywały się – dosłownie! W ruinę popadły obudowy górnicze, nie najlepszy stan techniczny prezentowały również budynki na powierzchni. Johann zakasał rękawy. Borlach nie poprzestał na sporządzeniu nowego kompletu map (dodajmy: znakomitych!), lecz zabrał się za ulepszanie metod odwadniania (z lat 20. XVIII w. pochodzą plany systematycznego radzenia sobie z wodą w kopalni) oraz regulację dróg transportowych (m.in. poszerzanie chodników, przebitki). Ruszyły jakże potrzebne remonty i modernizacje na powierzchni oraz roboty zabezpieczające pod ziemią (intensywne kasztowanie). Borlach sporo uwagi poświęcił skutecznej wentylacji, projektując przebitki ułatwiające przepływ powietrza oraz każąc montować „wrota” (tj. tamy wentylacyjne). Dobra wentylacja wprost oznaczała wydajniejszą pracę górników.
Borlach jako pierwszy w Wieliczce użył pod ziemią prochu strzelniczego. Liczył, że technika strzelania ułatwi pędzenie chodników w twardych skałach. Podówczas jednak pojawiały się spore wątpliwości: zachodziła obawa, że towarzyszące eksplozjom wstrząsy naruszą stateczność wyrobisk i doprowadzą do zapadlisk dopowierzchniowych. Johann jak zwykle był o krok przed innymi, choć urabianie złoża z użyciem prochu musiało jeszcze trochę poczekać na znalezienie się w kanonie górniczych metod.
Zupełnie nowy kierat
Dzięki Borlachowi Żupy Krakowskie (działał również w Bochni) zaczęły przynosić coraz większy dochód. Johann był orędownikiem nowoczesności. Wyszykował plany pogłębienia wielickich szybów. Na jego liście znalazły się Loiss, Górsko i Regis. Ostatecznie prace udało się przeprowadzić tylko w tym ostatnim. Na drodze stanęły wysokie koszty, choć samo przedsięwzięcie było niewątpliwie warte tych pieniędzy. Dotąd szyby sięgały bowiem tylko do poziomu I. Eksploatacja w głąb złoża postępowała więc wyłącznie szybikami, co nastręczało sporo trudności m.in. w transporcie urobku.
Głębokość szybów wiązała się z możliwościami urządzeń wyciągowych. Żaden kierat polski nie był w stanie sięgnąć z powierzchni poniżej poziomu I. Co zrobił Borlach? Otóż wraz ze swym uczniem Schoberem siadł do projektowania zupełnie nowego urządzenia. W efekcie powstał innowacyjny kierat z wałem pionowym, mniejszy od polskiego, ze znacznie większym zasięgiem – z powodzeniem zastępował pracę 8 swoich poprzedników z wałem poziomym. Pierwszą machinę nowej konstrukcji ustawiono nad Regisem tuż przed końcem I poł. XVIII w. Kierat, który przeszedł do historii jako saski, pod ziemią pojawił się dopiero w roku 1789 nad szybikiem Mirów. Ten ze wszech miar udany model urządzenia wyciągowego komplementowano jeszcze kilkanaście lat po jego powstaniu. Jedyny haczyk tkwił w tym, że montaż kieratu saskiego wymagał modernizacji szybu, co, jak już wiemy, kosztowało krocie. Borlachowi przypisuje się rozdzielenie funkcji transportowych i komunikacyjnych szybów górniczych.
„Admin” z prawdziwego zdarzenia
W roku 1743 Borlach został zarządcą Żup Krakowskich i pozostał nim przez siedem lat. „Z deszczu pod rynnę”, albowiem w kwestii przepisów też było wiele do zrobienia. Niemniej Johann lubił wyzwania. Już w pierwszym roku urzędowania wydał dokument pt. „Ordynacja generalna i normatywa płac”. Za pomocą przepisów uregulował i uporządkował m.in. techniki zabezpieczania, handel solą, donacje na rzecz rozmaitych instytucji, sprawy pracownicze, czas pracy, organizację zjazdu i wyjazdu do kopalni, zaopatrzenie, kompetencje zawodowe pracowników. Wprowadził większą dyscyplinę, ukrócił nadużycia.
Dziełem Borlacha była instrukcja przeciwpożarowa (1747). Dostrzegał zależność między bezpieczeństwem miasta i kopalni. Zalecał m.in. , aby: „kominy w żupie i nad górami, tudzież po wszystkich budynkach skarbowych co kwartał wymiatane być powinny […] rewizyja kominów co kwartał ma być czyniona”.
Szerokie horyzonty
Wędrówki po kopalniach w Wieliczce i Bochni skłoniły Johanna Gottfrieda Borlacha do refleksji nad geologią. Odbył nawet podróż po ojczystej Saksonii, pojechał do Austrii, Czech, Siedmiogrodu i na Węgry, by obejrzeć różne kopalnie i porównać solne złoża. Stwierdził, że ani złoża, ani towarzyszące im skały zasadniczo nie różnią się między sobą („reguła Borlacha”).
W roku 1723 otrzymał misję poszukiwania solanek w Saksonii. Nie bez powodu Borlacha nazwano „ojcem saskich salin”. Najpewniej o przysłowiową białą gorączkę przyprawiały go stare górnicze „metody”, a wśród nich irracjonalny zwyczaj szukania słonych wód za pomocą… różdżki radiestezyjnej. Światły Borlachowy umysł nie godził się z zabobonem rozpanoszonym w dziedzinach, które winny czerpać z wiedzy i doświadczenia. Za niesprawiedliwość można chyba uznać fakt, że Johann zmarł (24 lipca 1768 roku) z powodu powikłań po zabiegu chirurgicznym – medycyna również miała jeszcze wiele do zbadania i zrozumienia…
Johann Gottfried Borlach zasłużył się nie tylko w Wieliczce i Bochni, ale też w Artern, Kösen, Dürenburgu. Bez reszty oddał się nauce oraz przekuwaniu jej w praktykę. Nie założył rodziny. Z portretu spogląda mężczyzna o ładnych pełnych rysach, w modnej utrefionej peruce – wybitny fachowiec, badacz, konstruktor, wizjoner, ale też miłośnik numizmatyki oraz bibliofil (zgromadził 3 tys. woluminów). Borlach bez wątpienia był człowiekiem do zadań specjalnych – na miarę Wieku Rozumu.