16 lutego 1842 roku. Za oknem przedwczesny zimowy zmierzch, za to tu, w zaciszu gabinetu fizyka salinarnego, po ścianach pełza ciepły blask świecy. Doktor Boczkowski sięga po papier. Wygładza kartkę, spogląda na nią w skupieniu i uśmiecha się lekko, radośnie. Tak, ziściło się jego marzenie – w Wieliczce działa zakład kąpielowy z prawdziwego zdarzenia. Na tym jednak nie koniec! 38-letni Feliks Boczkowski wciąż ma wiele pomysłów. Gęsie pióro poskrzypuje cicho, gdy doktor pisze przedmowę do swojej najnowszej książki pt. „O Wieliczce pod względem historyi naturalnej, dziejów i kąpieli”.
Feliks Nepomucen Boczkowski urodził się w Mikluszowicach (obecnie gmina Drwinia). Ukończył bocheńskie gimnazjum, następnie studiował filozofię we Lwowie, potem zaś medycynę na Uniwersytecie Wiedeńskim. W rodzinne strony wrócił w roku 1831. Zaopatrzony w dyplom doktora medycyny mógł starać się o posadę fizyka salinarnego – otrzymał ją po zmarłym Tomaszu Chromym. Doktor Boczkowski zamieszkał przy górniczym szpitalu „na Sandrowej”.
„Lecznicza” spółka
Zająwszy się od jedynastu lat kąpielami solnemi, które za granicą tyle zjednały sobie sławy, a u nas pomimo obfitej i celującej nad inne tego rodzaju solnej wody Wielickiej dotąd zaniedbanemi były, i zrobiwszy w tym zawodzie prawie nowym liczne doświadczenia, poczytywałem sobie za obowiązek podać takowe do publicznej wiadomości… – doskonale wiedział, o czym pisze.
Nie były mu obce osiągnięcia rodzącej się właśnie balneologii. Doświadczenia takich uzdrowisk jak Ischl czy Hall oraz obserwacje poczynione w kopalnianej służbie pozwoliły Feliksowi Boczkowskiemu z całym przekonaniem propagować kąpiele w solance. Te zresztą w górniczym mieście proponowano parę lat wcześniej, tyle że w domach prywatnych.
Boczkowski do pomysłu zbudowania w Wieliczce zakładu kąpielowego pozyskał m.in. starostę cyrkułu bocheńskiego Karola Berndta. W 1837 powołano Towarzystwo Akcjonariuszy i jeszcze w tym samym roku ruszyła budowa. Niebawem do dyspozycji kuracjuszy było m.in. 12 wanien (do każdej rurami szła woda zimna, ciepła i solanka), łaźnia parowa do inhalacji czy osobne kabiny przeznaczone do kąpieli w mule solnym. Pokoje gościnne, park, teatr – inwestorzy pomyśleli o wszystkim.
Od zołzy po blednicę
Racyonalne leczenie rozpoczęto właściwie w r. 1838, po zbudowaniu zakładu kąpielowego, którego inicyatorem i ożywczym duchem był fizyk salinarny dr Feliks Boczkowski. On był pierwszym, który poczynił dokładne spostrzeżenia nad skutkami kąpieli solankowych i spostrzeżenia te ogłaszał kilkakrotnie w różnych rozprawach naukowych – podkreślał w roku 1903 Feliks Piestrak.
Solanki służyły m.in. pacjentom chorym na zołzę, czyli inaczej mówiąc skrofulozę (gruźlica węzłów chłonnych). Ulgę w słonej kąpieli znajdowali cierpiący na chorobę angielską (krzywica), artretyzm, chorobę św. Wita (pląsawica), wielką chorobę (epilepsja). Słoną kurację doktor Boczkowski zalecał też dotkniętym paraliżem, dychawicą (astmą), niepłodnością, chorobami wenerycznymi, otyłością, blednicą (niedokrwistość) czy… histerią.
Zawiedzione nadzieje
Noc z 18 na 19 lutego 1846 była mroźna, ale już nic nie mogło powstrzymać jatki. Jakub Szela i inni chwycili za siekiery, piły, widły, i ruszyli mordować ziemian od Przemyśla po Kraków. Do rabacji galicyjskiej rękę przyłożyli Austriacy. Wiedzieli, że Polacy szykują kolejny zryw niepodległościowy i ani myśleli bezczynnie patrzeć na rozwój wypadków.
W owym czasie do Wieliczki przybył Edward Dembowski. Austriacy opuścili miasto, on zaś 24 lutego na rynku odczytał manifest. Wyzwolenie narodu, zniesienie pańszczyzny, uwłaszczenie chłopów, powstanie… – mieszczanie i górnicy przyjęli tę wizję z entuzjazmem, ale wieś nie dała się przekonać. Dembowski zgromadził 200-osobowy oddział złożony z górników i rzemieślników, zabrał kasę bracką i ruszył do Krakowa. Trzy dni później zginął od salwy w Podgórzu.
Powstanie krakowskie upadło, a upiory rabacji jeszcze długo nie pozwoliły w Galicji spać spokojnie. Trzy dni wolności… Wieliczka zapłaciła za nie wysoką cenę – musiała zapomnieć o swej uzdrowiskowej karierze. Kuracjusze przestali przyjeżdżać. Nie było chętnych, by ryzykować podróż w niepewną okolicę, świeżo doświadczoną morderczą waśnią Polaków, którzy dopiero mieli stać się jednym narodem. Zakład zdrojowy Feliksa Boczkowskiego rychło podupadł i zakończył działalność (budynki wykupiło miasto i po remoncie urządziło w nich szkołę). Doktor bez skutku starał się o katedrę i klinikę chorób wewnętrznych na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przegrał z Józefem Dietlem.
Wiosną 1855 roku w Krakowie i okolicach wybuchła epidemia cholery. Paciorkowce odpowiedzialne za tę ostrą i wysoce zaraźliwą chorobę układu pokarmowego zostaną odkryte dopiero w 1883 przez Roberta Kocha. Epidemia nie ominęła górniczego miasta. Zabrała również doktora Feliksa Boczkowskiego, który niósł pomoc chorym wieliczanom.
Dobry trop
Uwadze doktora Boczkowskiego nie umknął fakt, że wieliccy górnicy rzadko cierpieli na dolegliwości układu oddechowego. Jako fizyk salinarny miał sposobność poznać stan zdrowia wielu zatrudnionych pod ziemią i na tej podstawie stwierdzić z całą odpowiedzialnością wykształconego doświadczonego medyka: nasycone solą kopalniane powietrze działa leczniczo.
Nie mylił się, lecz nie przekuł obiecujących wniosków w konkrety. Nie zdążył. Trudno też uwierzyć, by nowatorska terapia prowadzona pod ziemią miała szansę na rozwój w biednej i zmęczonej rabacją Galicji. Gdyby nie wojna, gdyby nie przedwczesna śmierć doktora Boczkowskiego, być może subterraneoterapia nie musiałaby czekać aż do połowy XX wieku?
20.05.2021