Komu dane było zagłębić się w plątaninę starych chodników, zajrzeć do komór od wieków tonących w mroku, temu pewnie nie raz przebiegł po plecach dreszcz. I nie ma tu nic do rzeczy fakt, że po zęby uzbrojeni w wiedzę, prawie wszystko powinniśmy już rozumieć. Kopalnia wprawdzie pozwala, by wyjaśniać ją naukowo, jednak czasem… Czasem zaskakuje tajemniczym szeptem lub szelestem, niewytłumaczalnym cieniem bądź kształtem umykającym przed snopem światła z czołówki.
Tak silne, jak wiara w nie
Skarbnik, Biała Pani, skrzaty – oto najsławniejsi, ale nie jedyni bohaterowie górniczych opowieści. W obcym podziemnym świecie nadprzyrodzonych istot było o wiele więcej. Wymknęły się konkretnej klasyfikacji, niemniej w ich obecność nikt nie wątpił. Renesansowy humanista Jodok Willich notował:
Nie należy wszakże pominąć milczeniem, że w kopalni pojawiają się niekiedy widziadła […]. Widziadła te, niby Proteusz lub Wertumnus, przybierają tak różnorodne postacie, że mógłby ktoś wymienić bądź kota, bądź świnię, człowieka lub coraz to inny rodzaj istoty żywej, biegającej bez przerwy tu i tam. Przypominam sobie, że jest jakiś rodzaj demonów ziemnych (podobnie jak jest ich sześć odmian u Psellusa i św. Augustyna), który nie zawsze i nie wszędzie jest szkodliwy, ale nawet – jak w niektórych kopalniach rud – daje zachętę do pracy i zbiera urobek do przeznaczonych na ten cel koszów. Tak i tutaj, przez swoje ostrzeżenie żąda od człowieka, by był przezorniejszy i staranniej siebie strzegł przed przyszłym niebezpieczeństwem. Niech każdy jednak zapamięta pewne stare przysłowie, którego i Pliniusz nie wyrzuca z pamięci: „Siły oddziaływania widziadeł są podległe naszej władzy i jak się na nie reaguje, taką mają moc”.
Przybysze z przeszłości
Na tym tle nieco mniej dziwna zdaje się historia zanotowana przez Oskara Kolberga – opowieść o wole, który wyjeżdżał z kopalni windą. Górnicy zdumieni nadzwyczajnym ciężarem ładunku zebrali się na nadszybiu i przecierali oczy, gdy ujrzeli wystającą z klatki głowę wielkiego wołu. Niestety liny pękły, winda runęła w dół, a wraz z nią dowód na istnienie, bądź nieistnienie niezwykłego stworzenia.
Rozmaite widziadła i strachy zawędrowały do kopalni oczywiście z górnikami. Personifikowały niewytłumaczalne zjawiska i choć nijak pasowały do chrześcijaństwa, to jednak miały się pod ziemią i na powierzchni całkiem dobrze. Dlaczego, skoro, cytując za Ludwikiem Zejsznerem, „górnik wielicki bardzo jest nabożny”? Otóż pomniejsze stworzenia, których próżno szukać na wyżynach słowiańskiego panteonu (nie otaczano ich kultem, nie wznoszono świątyń), znalazły bezpieczną przystań w ludowych bajaniach. Wiara w nie pomagała ludziom oswoić i zrozumieć świat wokół.
Licho nie śpi
Sprawa oczywista, że jeśli pada, to bynajmniej nie za sprawą płanetnika. Czasem powiemy zirytowani „niech to licho porwie!”, ale czy wiemy, co to licho? W świecie widzianym z kosmosu nie ma miejsca na Willichowe strachy, nawet Skarbnik bywa zakłopotany akademicką wiedzą najmłodszych turystów. Co jednak musi ustąpić w obliczu twardych dowodów, niekoniecznie musi oddać pola w mniej uchwytnym wrażeniu czy przeczuciu. W Kopalni Soli „Wieliczka” wciąż można doświadczyć niezwykłego i niewytłumaczalnego.
Jeden z wielickich górników wspominał:
W kopalni wszechwładzę sprawuje ciemność. Niby takie proste, rozedrzeć ją strugą z górniczej lampy, ale… Byłem sztygarem. Robiliśmy na Tarasach na poziomie I. Pełną parą szła przebudowa. Zajrzałem do przodka na nocnej zmianie, po czym postanowiłem wrócić skrótem w kierunku Bożej Woli. Szedłem tędy po wielokroć: długi chodnik, przejście nad Grzmiącą i światełko oznaczające zejście. Pokonałem ten kawałek drogi ze trzy razy i nic! Nie ma lampy, nie ma zejścia. Coraz bardziej zaniepokojony usiadłem w kącie. Zmówiłem „Zdrowaśkę”, wraca, patrzę – nie do wiary, jest światło, jest zejście! Wybiła północ. Najadłem się strachu, oj, najadłem. Zachciało mi się na skróty przez stare zroby łazić. Szedłem z lampką, powinienem był zobaczyć te schody, nawet jeśli nie paliło się przy nich żadne światło.
Pamięć soli
Julian Majka w „Baśniach i legendach górników wielickich” przytacza historię o pewnej niezwyczajnej lasce sztygarskiej, dzięki której można było skłonić ociosy do… mówienia.
Na świecie wszystkie głosy: stuki, dźwięki, okrzyki rozchodzą się w powietrze, rozpraszają, giną. Co innego w kopalni. Kiedy górnicy kują solną ścianę, stukot kilofów niesie od ściany do ściany, od spągu ku stropowi, i nie znajdując ujścia wsiąka w solny ocios. Podobnie warkot świdra wiertarki, huki odstrzałów, walenie młotów, ba, nawet pogwarki górników i nawoływania. Wszystko, co powoduje drgania, jest notowane „w pamięci” ociosu.
Mało tego. Istnieje podobno możliwość, żeby po latach „obudzić” ocios i zmusić go do mówienia tego, co zapamiętał. […]
W każdej starej komorze istnieje podobno tzw. „punkt ostatniego razu”, to jest miejsce, w którym padł ostatni cios kilofa, kończący tu robotę. Ażeby obudzić ocios i zmusić go do przemówienia, trzeba umieć odszukać ów „punkt ostatniego razu” i postukać w niego ową laską sztygarską.
Pamięć ociosu miała jednak pewien feler, otóż… Sól odtwarzała wszelkie „zasłyszane” ongiś dźwięki od końca. „Wiekopomna laska sztygarska” z czasem przepadła, a może tylko zawieruszyła się gdzieś w kopalni? Nikt nic pewnego na jej temat nie wie, ale przyznać trzeba, że opowieść o „pamięci” ociosów jest ciekawa.